 |
User |
Rejestracja: 13 listopada 2006 18:38 Posty: 388 Płeć:
|
1-31 lipca
Witajcie!!
Oto sprawozdan ciag dalszy - teraz miesiac lipiec. W telegraficznym skrocie, zostalismy honorowymi dziecmi Sampaya, co znaczy ze niektorzy nas nosza tam na rekach, a inni chca pozwac do sadu. Poza tym, nasz namiot przeminal z wiatrem (w sensie calkowicie doslownym), przeszlam moj chrzest bojowy jako zawodowy grobokop, amerykanska studentka zdezerterowala z projektu, a my co pozostalismy na placu boju zostalismy ci´uhowcami (zapisane fonetycznie, apostrof oznacza, ze ci jest spolgloska wybuchowa:).
Uff, po kolei.
Pierwszy tydzien siedzielismy caly czas na wykopkach, do czwartku 5 lipca. Nastepnego dnia wstalismy o czwartej rano - i do La Paz, o 10 przed poludniem Sergio dal wyklad na temat naszych wykopek dla studentow Uniwersytetu San Andres w La Paz (o dziesiatej wg "godziny boliwijskiej", tj tak naprawde wyklad sie zaczal nieco przed jedenasta:). Wyklad sie udal, studenci pod wrazeniem, wszyscy chcieli przyjechac na nasze wykopki (w lipcu maja dwa tygodnie ferii zimowych), ostatecznie Sergio sie zgodzil, zeby przyjechalo troje.
Piatek po poludniu i prawie cala sobote spedzilismy robiac zakupy w El Alto - m.in. kupujac szyby do okien (metalowe ramy robi spec w Copacabanie) itp. Do Copacabany dotarlismy w sobote poznym wieczorem, w niedziele jak Pan Bog przykazal odpoczywalismy. W nocy - wichura, deszcz, grad, snieg. (Jesli mi sie uda to przesle w zalaczniku zdjecie, jakie zrobilismy z naszego balkonu w poniedzialek rano - Copacabana cala na bialo).
W poniedzialek rano - przeglad strat. Po pierwsze - telefon z Sampaya. Wiatr hulal w tamtych okolicach tak ostro, ze nasz namiot doslownie porwal sie w kawalki (material co prawda wytrzymal, ale szwy szlag trafil). Po drugie - tylko jeden student dotarl z La Paz - minibus jakim przyjechal to byl ostatni jaki opuscil El Alto, kierowcy kolejnych uznali drogi za nieprzejezdne. Po trzecie - cala Copacabana bez elektrycznosci (w naszej dzielnicy prad powrocil dopiero trzy dni pozniej).
Pomimo rozpaczliwych sygnalow z Sampaya, musielismy czekac az do poludnia, zeby snieg i lod sie roztopil na drodze z Copacabany do Sampaya (jazda po oblodzonej polnej drozce, gdzie po prawej stronie masz skale, a po lewej przepasc, nie byla naszym marzeniem:). Notabene - to wielka zaleta Altiplano: moze byc mrozno i snieznie od wieczora do rana, ale do poludnia slonce roztapia wszystko )
Kiedy po poludniu dotralismy wreszcie do naszego obozowiska - obraz faktycznie rozpacz w kropki. Szczatki namiotu na ziemi. Marga, Celestino, Eusebio, Saturnino i Angel, w wyjatkowo parszywych humorach, staraja sie go pozszywac. Sita (jakie uzywamy do przesiewania ziemi z wykopek) porozrzucane dwa-trzy tarasy ponizej miejsca wykopek. W miejscu naszych wykopek - jeziorka z topacego sie sniegu, ziemia zmrozona i mokra - nie da sie ani kopac ani przesiewac (probowaliscie kiedys przesiewac bloto??)
Pomoglismy w przywracaniu do zycia namiotu, postawilismy go z powrotem "na nogi", przywiezlismy naszym maestros rozne przysmaki z Copacabany, zeby ich nieco rozchmurzyc )) Nastepne dni - na wykopkach, az do czwartku 12 lipca (we wtorek dotarly, piechota z Copacabany, pozostale dwie studentki z La Paz).
We czwartek - ajajaj. W samo poludnie przybyli na miejsce naszych wykopek comunarios (mieszkancy wspolnoty) Sampaya, plus szacowni goscie z Copacabany - cala rada miejska. Najpierw odbyla sie uroczysta wajta, przy czym musielismy szukac zastepczego yatiri, bo Eusebio sie zbuntowal przeciwko jej przygotowaniu. Ofiara nie byla odpowiednia - on przygotowuje tylko biale ofiary, a ta ktora kupiono byla wg niego mieszana, nie chcial sie zbrukac jej dotknieciem. Schowal sie w namiocie i nie wychylil nosa dopoty, dopoki po ofierze nie zostaly tylko popioly.
Po spaleniu wajta - obrady rady miejskiej. Kwestia jest taka, ze kiedy rok temu podpisalismy umowe ze wspolnota Sampaya, uklad byl taki, ze mozemy bez problemu kopac na jakiejkolwiek ziemi prywatnej czy wspolnotowej. Miejsce gdzie kopiemy jest wlasnoscia prywatna, ale jej wlasciciele to tzw. residentes, czyli ludzie urodzeni we wspolnocie, ale ktorzy od lat mieszkaja w La Paz czy innym miescie. Wedlug praw wspolnotowych, residentes nie maja zadnych praw we wspolnocie gdzie sie urodzili: ziemia nalezy do tych co z niej zyja, wiec ci co mieszkaja i pracuja poza wspolnota nie maja prawa do glosowania ani nawet wypowiedzi ("ni voz ni voto"). Poniewaz jednak Sampaya ma mnostwo residentes (mowiac brutalnie, Sampaya umiera, bo wszyscy mlodzi ida do miasta), sprawa nie jest taka latwa - juz rok temu wlasciciele tego terenu probowali robic problemy, w tym roku jeszcze bardziej. Ostatecznie comunarios z Sampaya sie zbuntowali i uprosili rade miejska, zeby oficjalnie wywlaszczono residentes i przekazano ten skrawek ziemi na wlasnosc wspolnoty - i wlasnie dlatego obrady odbyly sie na tymze skrawku.
Przy okazji nazwano nas "hijos predilectos de Sampaya" - sa naprawde bardzo wdzieczni, ze kopiemy na ich ziemiach, bo zatrudniamy ich jako robotnikow, i te pare groszy to dla nich jak manna z nieba.
Podczas gdy comunarios z Sampaya chca nas nosic na rekach, residentes szlag trafia - probuja wszelkich drog prawnych i administracyjnych, zeby nam dokopac. Nie chce wchodzic w szczegoly, tez nie moga nam nic legalnie zrobic, ale ze jest nieprzyjemnie pracowac takich warunkach, wiec podjelismy decyzje zakonczyc tak szybko jak sie da i nie wrocic nigdy wiecej.
Nastepne dni - znowu wykopki. Dopiero w niedziele wieczorem wrocilismy do Copacabany. W poniedzialek 16 lipca - 98 rocznica od kiedy to niejaki Pepe Murillo naskrobal jakistam list, zadajac wolnosci dla hiszpanskich kolonii w Ameryce Pd. Wielka pompa, manifestacja i przemowienia, dla nas nic wartego upamietnienia, bo ten caly Murillo to facet, ktory skazal na smierc Tupac Katari (boliwijski odpowiednik Tupac Amaru II, dzialal w tym samym czasie i zginal ta sama smiercia, tj wszystkie konczyny przywiazane do czterech koni, i potem konie rozpedzone na cztery strony swiata).
Wieczorem amerykanska studentka Mary miala wybuch histerii, ze dlaczego zaplacila za pobyt tutaj, skoro mieszka w namiocie razem z 9 innymi osobami, i co gorsza - dlaczego robotnikom w Sampaya sie placi, a jej nie. Sprobowalismy jej wyjasnic, ze dla robotnikow jest to tylko praca jak kazda inna, podczas gdy dla niej jest to jedyne w zyciu doswiadczenie - wiedzy etnograficznej, archeologicznej, historycznej, lingwistycznej etc, jaka tu zdobywa, nie moglaby wyssac z zadnego podrecznika. Skonczylo sie na tym, ze powiedzielismy sobie dobranoc, po czym nastepnego ranka urocza niespodzianka - pokoj Mary pusty, lozko starannie zaslane, i artystycznie oblozone liscikami dla nas i naszych maestros - w bardzo przyjaznym tonie, dziekujac za wszystko, i ani slowa gdzie czy dlaczego ucieka. Natychmiast zadzwonilismy na uniwersytet w Michigan, afera na calego, Sergito caly skolowany, bo jak powiedzial - mial studentow przeroznego rodzaju, ale takiego czegos to sie nie spodziewal.
No wiec wrocilismy do Sampaya juz bez Mary, i siedzielismy na wykopkach az do nastepnej soboty, 21 lipca - potem znowu do Copacabany, umyc sie, i nastepnego dnia uczestniczyc w pogrzebie S.C., ojca Pedro i Felicji, a wiec tescia Florencji i Angela. Pogrzeb na cmentarzu w Copacabanie - tym razem zrobili dziure w miejscu, gdzie nie bylo innych kosci, ale za to bylo mnostwo kamieni, dol zrobiono 10 cm za krotki, trumna nie wchodzila, byla zrobiona z byle jakiego drewna i prawie sie rozpadla...
Czy w grudniu przy okazji pogrzebu J.G. wspomnialam, ze grabarze musza byc pijani, bo Ajmar na trzezwo boi sie kopac na cmentarzu? Troche to tlumaczy, dlaczego pochowki ajmarskie wygladaja tak jak wygladaja.
Po pogrzebie wszyscy wyszli na plac przed cmentarzem, i zaczyna sie popijawa. Jak zawsze, kobiety po jednej stronie, mezczyzni po drugiej, i tylko nieszczesny Chavin sie nie skapnal, i siadl w samym srodeczku 50 kobiet, jak przyslowiowy rodzynek w ciescie )
Nastepne dni w Sampaya - az do 27 lipca, kiedy to pojechalismy do La Paz, zalatwic rozne formalnosci i eskortowac Juanite do szpitala - bardzo sie rozchorowala, a ze szpital w Copacabanie to rzeznia, wiec zdecydowalismy sie wziac ja do La Paz.
Zostalismy w La Paz na noc - w hoteliku, jak sie poniewczasie zorientowalismy, zydowskim (wszystkie napisy maja po hiszpansku, angielsku i hebrajsku, maja specjalne ceny dla Izraelitow, restauracje z daniami zydowskimi, i jesli chcesz miec papier toaletowy w pokoju to musisz zan osobno zaplacic;).
Nastepnego dnia wrocilismy do Copacabany i stamtad prosto do Sampaya, i zostalismy tam juz do konca miesiaca. Co do chrztu bojowego jako grobokop - chyba moge nazywac sie grobokopem po otwarciu 40 grobow, ha?? )))
Jeszcze jedno - poniewaz na naszym obozowisku zimno w nocy jak diabli, co noc grzejemy sie przy ognisku. Miedzy Copacabana a Sampaya znajduje sie Jinchaca, gdzie jest las eukaliptusowy - okoliczni mieszkancy zajmuja sie wyrebem i sprzedarza drewna, mozna kupic 15 kg za 12 Bolivianos (okolo $1.50) - drogo jak na warunki boliwijskie, wiec co noc spalamy tylko 3-4 kawalki drewna eukaliptusowego, a reszta naszego opalu to trawy i krzewy z okolic naszego obozowiska. Najlepszy opal to taka kolczasta wredota co sie nazywa ch´uju (wymowa [ci´uhu], ale mozecie wymawiac jak chcecie, bo to paskudztwo ma tyle kolcow, ze nieprzystojne slowa przy lamaniu galezi sie zdarzaja ). Bez ch´uju nie ma ognia - wiec juz nieraz dostalismy glupawki na temat tego krzewu - stad czasownik "ci´uhowac" (znaczy rozne rzeczy zaleznie od kontekstu:), rzeczownik "ci´uhownik" (znaczy osobe ktora przynosi najwiecej galezi - na ogol wygrywa Marga:), itp. Mowiac krotko, na Altiplano bez ci´uhu nie ma zycia )))
Uf, to tyle na lipiec - osobno sprobuje przeslac troche zdjec z czerwca i lipca.
Usciski,
Stasia.
_________________ Umysl jest jak spadochron - lepiej dziala, kiedy jest otwarty.
|
|